La vraie éloquence consiste à dire tout ce qu’il faut, et à ne dire que ce qu’il faut. (La Rochefoucauld)
Prawdziwa elokwencja polega na tym, żeby powiedzieć wszystko co trzeba i nie więcej niż trzeba.



18 czerwca 2020

Pandemia - Modły - O co?






  • Modlitwy w czasach zarazy
  • Stan rzeczy
  • Rząd światowy traci cierpliwość
  • Wojny murzyńskie
  • Na koniec

Modlitwy w czasach zarazy

Ilekroć katolik, świecki lub duchowny, wyrazi przypuszczenie, że pandemia koronawirusa jest ostrzeżeniem lub karą boską - kpiny dobiegną go również z własnego obozu. - Coś takiego! Bóg, w 100 procentach złożony z najczystszego miłosierdzia, miałby karać! - wykrzyknie pięknoduch, gładki i nowoczesny w swoich posoborowo pozłacanych ramkach. Ten sam pięknoduch połknie bez picia wszelkie opowiastki starozakonne, z ich całą dosłownością - chciał Jahwe zesłać na Egipt 10 potwornych plag, to zesłał, i co z tego, że Egipcjanie byli niewinni, a Żydzi znaleźli się w Egipcie z własnej woli. Nikt też nie będzie Bogu Pierwszego Przymierza zarzucał przydzielenie Izraelitom na Ziemię Obiecaną zaludnionego Kanaanu, co mogłoby oznaczać, że Jahwe sam niejako zainicjował rzeź mieszkańców.
Tak już w oczach wielu jest, że kiedy Jahwe krawawo działał na rzecz narodu wybranego, uszczerbku na miłosierdziu nie ponosił, a kiedy chciałby ostrzec zsuwający się w otchłań współczesny świat - musiałby ze wstydu przed współczesnym katolem schować się za własny tron.

Nie o samą pandemię mi jednak chodzi, ani o jej pochodzenie. Kto chce, może wierzyć, że była wywołana przez nieostrożność w chińskim laboratorium albo że jest skutkiem dziwacznych gustów kulinarnych mieszkańców Wuhan. Zwolennicy spiskowej teorii dziejów, bez której skądinąd nie da się niczego w historii do końca wyjaśnić, zadadzą sobie dla odmiany pytanie, kto miał motyw i wtedy uwolnią Chińczyków od podejrzeń.

Chodzi o coś innego.
Widać i słychać jak katolicy wszystkich szczebli, od "Ludu Bożego" przez czarne sutanny i szkarłatne jarmułki, aż po białą piuskę, modlą się o zakończenie pandemii. Normalne - jeśli nawet Pan Bóg światowej epidemii nie zesłał, to przecież może ją w każdej chwili zakończyć.
Tylko czego w tych modłach brakuje?

Zewsząd słychać, że nic już nie będzie jak było. Wiele firm upadnie, większość się "zrestrukturyzuje", miliony ludzi pójdą na bruk, mniej samolotów poleci na południe z emerytami i partnerkami partnerów, zazdrośni sąsiedzi otrzymają mniej kartek i nie zostaną wysłane miliony selfie z hotelowych basenów z głośną muzyką.
Ale jak miałby rząd światowy pominąć ta okazję do nadania wyższych obrotów swojej maszynce do ludzkiego mięsa?! Tej okazji ten rząd nie zlekceważy, a wciskanie światu sodomii, feminizmu, gender, eutanazji starych, deformowania młodych, ludobójstwa nienarodzonych i wszelkich innych form masowego wyzwalania od normalności nie tylko nie ustanie, ale dozna przyśpieszenia.

A my tymczasem wznosimy do nieba liofilizowaną petycję "zatrzymaj Panie Boże koronawirusa" i cała nasza katolicka posoborowa piramida kurczy się ze strachu na myśl, że Pan Bóg mógłby odwrotną pocztą czegoś od nas zażądać. Nie tylko wielkich rzeczy w postaci przemiany tego świata, ale co gorsza także drobnych wyrzeczeń dotykających nas osobiście. Może zażyczyłby sobie, abyśmy wpuścili powietrze do tych miejsc w naszej duszy, gdzie ukrywamy sekretne pomieszczenia bez okien... Może by nam przypomniał, że nasza mowa ma być tak-tak i nie-nie, oraz że czas zaprzestać tchórzliwych uników przed inwektywami w rodzaju "homofob, seksista, rasista, antysemita, obskurant", jakimi byle medialna czy polityczna kanalia próbuje nas sparaliżować za każdym razem, kiedy zaczynamy myśleć...

Dawniej w czasach zarazy ruszały przebłagalne procesje, a tysiące księży poruszało sumienia, krzycząc z ambon. Teraz, po homilce, rutynową intencję mszalną wysyła zza pulpitu dama w spodniach, a zgromadzeni wierni, ci którzy nie drzemią, wsłuchują się w jej cienki głos z tym zainteresowaniem, z jakim na ogół przyjmują błagania o pogodę w czasie wakacji i żeby zniknęły huragany oraz ból zębów.

Tymczasem moce tego świata nie śpią.
Nie śpi zwłaszcza pewien Soros.










George Soros zwierzył się 11 maja, że kryzys koronawirusa jest "kryzysem całego jego istnienia, tym kryzysem, na który czekał, a który umożliwia rewolucję społeczną, niewyobrażalną w innych okolicznościach".
Soros twierdzi, że na szczepionkę trzeba będzie poczekać i że, gdy się pojawi, trzeba ją będzie przy stałych mutacjach wirusa corocznie modyfikować. Cykliczny kryzys stworzy zaś warunki do permanentnej rewolucji, która wyzwoli wreszcie człowieka z dotychczasowych więzów i pozbawi tradycyjnych szkodliwych złudzeń.




Stan rzeczy


W listopadzie 2016, w siódmym odcinku cyklu "Świat w 3De: Demoralizacja, Dezintegracja, Dekompozycja (7)" pod tytułem "Żaba się budzi" o planach bękartów po Adamie Weishaupcie, Coudenhove-Kalergi i innych Rettingerach pisałem:
"Granice znikną, patrioci popłyną rzekami, a obowiązkowej tolerancji na każde zboczenie i wszelką różnorodność (diversity) będzie zobowiązana sprzyjać wiara w jednego uniwersalnego Boga o tak wysokim natężeniu miłosierdzia, że wojny, powodzie, trzęsienia ziemi i epidemie wydadzą się nieporozumieniem. Historia będzie się zaczynała od Rewolucji Francuskiej, polityczna poprawność przeważy nad matematyką, miłość uniezależni się od płci, państwa (z wyjątkiem Wielkiego Izraela) zanikną, przedsiębiorstwami będą kierować kobiety, a wszyscy ludzie zostaną braćmi (z wyjątkiem starszych braci, którzy będą się bratać wyłącznie we własnym towarzystwie)."

Zauważyłem jednak pierwsze powody do optymizmu:
"... teraz, kiedy ludzie zaczęli tracić nadzieję, coś się nagle zaczęło dziać. Tak, jakby zniecierpliwił się sam Pan Bóg i tupnął, a ludzkie mrowiska odpowiedziały wrzeniem. (...) Powraca korba i wypełnia się przysłowie "Przepędźcie co naturalne, a powróci galopem" (Chassez le naturel, il revient au galop)."

I rzeczywiście - w miarę wstrzykiwania jadu trupiego w wegetującą w globalnej wiosce ludzką masę, ludzkość, ta wielka światowa żaba - zamiast zdychać z pyskiem w chemicznej żywności i wzrokiem wbitym w sport, pornografię i tyłki celebrytek - jęła skrzeczeć, a strzykawka z jadem zaczęła się w łapach Głównego Srula trząść.
A przecież:
  • Gramsci ze swoją walką o hegemonię kulturozepchnął do lamusa Marksa i jego walkę klas.
  • Poprawność polityczna kwitnie i obżera się nowomową.
  • Cenzura i autocenzura dyrygują myślą, mową i uczynkami.
  • Płcie zostały pomieszane, ich definicje zatraciły czytelność, a liczba sięga 77.
  • Organizacja "ONZ Kobiety" (UN Women) głosi, że takie pojęcia jak mąż i żona należy zastąpić jednym bezpłciowym terminem.
  • Zadekretowano nieistnienie ras ludzkich.
  • Trwają prace nad Wielką Podmianą (Grand Remplacement) społeczeństw.
  • Feminizm wyłącza córom Ewy (oraz Lilith) kolejne rejony mózgu, a "kobieta wyzwolona" z pigułką w tyłku, a kluczykami i smartfonem w ręku, jak szalona walczy o prawa, które od dawna posiada.
  • Wszystkie media głównego nurtu siedzą po uszy głównym nurcie.
  • Ludzie Lucyfera inspirują i nadzorują programy wychowawcze.
  • Współczesna modelowa rodzina przypomina pokój przechodni, wypełniony chwilowymi partnerami. Pośród dorosłych biegają niewyabortowane dzieci, poczęte w drodze chaotycznych kopulacji.
  • Politycy często wyglądają i zachowują się, jakby w komplecie pochodzili ze związku Budki z Nitrasem.
  • Sparodiowane przez rząd światowy "prawa człowieka" rozsiadły się ciężkim zadem na rozumie i sprawiedliwości. Ich nienaruszalności i satysfakcji pilnuje kasta sędziów.
  • Prawnicy udowodnili, że sędzia może funkcjonować bez sumienia, a adwokat działać bez zasad.
  • Hordy gówniarzy z dobrych domów (Antifa, Black Bloc) wyłażą na ulice na każde wezwanie oficerów politycznych George'a Sorosa... Wystarczy przyjrzeć się byle zadymie, aby stwierdzić, że o ile matołki męskie są gwałtowniejsze, o tyle matołki żeńskie są liczniejsze i drą się głośniej.

Co się w takim razie dzieje, że korba nie tylko wraca, ale przyspiesza?!
Co galwanizuje ludzką żabę.




Rząd światowy traci cierpliwość


Z punktu widzenia rządu światowego wpływy Kościoła Katolickiego są wciąż za duże, a społeczeństwa za mało rozbite. Terapia podąża za diagnozą - Kościół należy nieustannie kompromitować, katolików spychać do katakumb i za wszelką cenę intensyfikować prace pod hasłem "Demoralizacja, Dezintegracja, Dekompozycja".

Sobór Watykański II był dla obozu postępu sukcesem. Kościół odwrócił się plecami do 2 tysięcy lat własnej historii. Obrońców Tradycji wyklął, a szczególnym zdecydowaniem na tej niwie błysnął "nasz" święty Jan Paweł II, który ekskomunikował arcybiskupa Marcela Lefebvre, który, jak to w skrócie podaje Wikipedia, odmówił zaakceptowania niektórych zmian drugiego soboru watykańskiego, szczególnie dotyczących ekumenizmu i kolegialności Kościoła oraz nie zaakceptował reformy mszału dokonanej przez Pawła VI.

Dzisiejszy brodzący w "posoborowiu" Kościół rekordowo szybko traci duchownych, jego wysocy funkcjonariusze uprawiają kult "świętego spokoju", papieże w fenomenalnym tempie kanonizują się nawzajem, przerzedzają się zakony, a większość wiernych nie reaguje na akty apostazji jak choćby ten, że "nie należy nawracać żydów" albo na kłamstwo, że "to nie Żydzi zabili Chrystusa".

Młodzież albo na duchowość gwiżdże, albo szuka jej gdzie indziej, a aktualna głowa Kościoła nie wie już, jakie nogi całować i za kim biegać w ekumenicznej euforii. Ze Stolicy Piotrowej wylatują w świat poczciwe brednie w postaci popierania wielkich i małych migracji. Sprawą pilną staje się zapewnienie duchowego komfortu sodomitom i adoracja amazońskich bożków.

Wydawałoby się, że rząd światowy mógłby w rubryce "Katolicyzm" postawić ptaszek; ale nie - mimo wszystko organizm jeszcze dycha i zachowuje pozory struktury hierarchicznej.
Trzeba było więc wysłać nad Watykan trzy nowe ciemne chmury: miejsce kobiety w Kościele, małżeństwo księży i kwestię pedofilii.

Wyciągnięcie na medialną estradę kwestii miejsca kobiety w Kościele wprawiło w zachwyt część tych pracowitych niewiast, którym w strukturze lub cieniu Kościoła udało się osiągnąć widoczność medialną. Przy okazji w histeryczne drgania popadły damy, które nagle poczuły szansę na jednorazowe choćby wyjście z medialnego nieistnienia. Sprawa jednak jak rozbłysła, tak przygasła i ledwo się tli, bo mądrych kobiet w Kościele nie brakuje, a zapach wody święconej trzyma najzacieklejsze feministki na odległość.

Podobnie ma się sprawa małżeństw. Ostatnie "amazońskie" próby wykręcenia celibatu księży niczym kota ogonem spełzły na niczym, a na wykreślenie z prawa kanonicznego półtora tysiąca lat historii żaden papież bez skłonności samobójczych jak dotąd się nie poważył. Obóz postępu liczył na wykazanie związków między celibatem a pedofilią, ale kiedy dobrze policzył, stwierdził, że się przeliczył. Na marginesie, nie wszyscy księża, po tym jak nasłuchali się spowiedzi matek naszych, żon i córek, mieliby ochotę na rogi i na ryzyko biegania z popadią po sklepach za butami i torebką. Reasumując, statystyczną parafią nie będzie na razie rządzić gospodyni domowa, a ekranem parafialnego telewizora nie zawładnie poranek TV i seriale.

Jeżeli coś w antykościelnej strategii rządu światowego się powiodło, to z pewnością wywleczenie zjawiska pedofilii. Pedofilia istnieje od kiedy istnieje człowiek, a opóźnieni w rozwoju hormonalnym i umysłowym podstarzali gówniarze (niech mi ten termin będzie wybaczony) mają swoją reprezentację wszędzie tam, gdzie da się zauważyć dzieci. W niektórych zawodach lub instytucjach dochodzi do nadreprezentacji i obok nauczycielstwa, harcerstwa i wojska z pedofilią musi mieć do czynienia i Kościół. Tygrys lubi świeże mięso, mucha mięso nieświeże, sodomita łazi po lokalach dla mężczyzn, a pedofila ciągnie tam, gdzie dzieci są liczne i bezbronne.

Skutki pedofilii są dla Kościoła łagodnie mówiąc nieprzyjemne. Koszty finansowe byłyby w końcu do zniesienia, ale obrzydliwość praktyk, lepkość otoczki psychologicznej i tchórzliwa korporacyjna reakcja części purpuratów sprawiają, że pedofilia księży jest dodatkowym powodem, dla którego od Kościoła odchodzą młodzi i odsuwają się starzy.

Od czasów Weishaupta Iluminaci i komuniści nie przestali wprowadzać do Instytucji swoich ludzi. Pozostaje wierzyć, że Ecclesia Catholica zdobędzie się na prawdziwą kontrofensywę, że pozbędzie się agentury i zainstaluje na wejściu skuteczne filtry. Jest prawdą, że pójście za powołaniem było przed Soborem Watykańskim II trudniejsze i dewianci musieli się nastawiać na spory wysiłek. Ale zniknęła łacina i greka, uprościła się liturgia, kazanie zastąpiła homilia, czyli powtórzenie własnymi słowami wcześniej odczytanej Ewangelii, pojawił się internet z gotowcami i w ten sposób obniżył się płot, przez który zboczeniec musi dzisiaj skakać.

Sprawą krytyczną dla rządu światowego (nerwy, nerwy!) pozostaje masowe wprowadzenie do proletariatu nowych ludzi, gotowych dać lewicy swój czas i głos w wyborach (uwaga: termin "proletariat" nie trzyma się już kupy i ma charakter umowny). Walka klas, polegająca na szczuciu biednych na bogatych, szybko pokazała swoje limity, bo też każdy biedny, któremu udało się wzbogacić, bez zwłoki zmieniał obóz. Zaplecze klasowe chudło i chudło, aż przeniosło przekrwione spojrzenie z wroga klasowego na własne kadry partyjne. Rządząca lewica albo musiała ratować się silnym zaostrzeniem reżimu, albo zrobić pieriestrojkę i po cichu ułożyć się z rządem światowym, żeby się ta pieriestrojka powiodła. Dyrygujący światowym postępem Główny Srul odfajkował historyczną wpadkę, napalił w piecu "Kapitałem" Marksa i przeniósł pole bitwy na teren określony przez Gramsci'ego.

Nowy proletariat powinien być solidny i trwały. Na pytanie, jaka kategoria społeczna jest jednocześnie niezadowolona i liczna, odpowiedź jest łatwa: kobiety i zboczeńcy. Jeśli istnieją kobiety, które dotąd nie wiedziały, że ich los był straszny, to teraz już wiedzą. Kobiety stanowią ponad 50 procent ludzkości i jest z czego wybierać ofiary samców.
Po kobietach, w pochodzie prześladowanych idą sodomici (według raportu Kinseya 10 procent populacji), którzy muszą wymieniać miłosne gesty w ukryciu, już nie mówiąc o spółkowaniu. W Kalifornii czy Atlancie jest im łatwiej, ale gdzie indziej, w poszukiwaniu romantycznych uniesień, przychodzi im biegać po wychodkach. Wielu dewiantów, którzy rzucili rękawicę obrońcom normalności i się ujawnili, szuka bezpieczeństwa w polityce; w dalszym ciągu jednak unikają oni trzymania się za rękę na ulicy, na której można wpaść na drabów o guście seksualnym mniej wyrafinowanym.

Sukces z kobietami i zboczeńcami okazał się połowiczny. Idiotek wśród kobiet nie brakuje, ale przecież nie wszystkie kobiety głosują wyłącznie na kobiety, nie wszystkie uprawiają feminizm i nie wszystkie łażą po ulicach z transparentami budzącymi raz zgrozę, a raz śmiech. Co zaś do pedalstwa, to po pierwsze Kinsey w sprawie 10 procent dewiantów nałgał, a po drugie - całej masie homo wcale nie zależy na jawności, pociągającej za sobą kpiny i pogardę.

Lewica pojęła, że z tym wojskiem nie da się doprowadzić ludzkości do stanu amorficznej masy metysów, zarządzanych przez żydowskich socjalistów (Richard Coudenhove-Kalergi). Szuka więc dalej.
Osiągnięcia skrajnej lewicy we Francji (Mélenchon) w próbie przechwycenia ruchu żółtych kamizelek są pomijalne.Tym bardziej, że żółta rewolta dokonała się nie w imię jakiejś ideologii, tylko ze względów czysto pragmatycznych - paliwo podrożało, prowincja się wyludnia, infrastruktura znika, lekarze i piekarze bezpotomnie wymierają i pozostaje bezradnie patrzeć, jak bogactwo ma się coraz lepiej, a bieda coraz gorzej.

Tkanina żołtych kamizelek okazała się na materiał wywrotowy za cienka, a narastający populizm (taki, jakim go za Alain'em de Benoist z fracuskiej Nowej Prawicy przedstawiłem w artykule "Panika wśród padlinożerców – oto populizm ratuje demokrację!"tak by pod Głównym Srulem wierzgał, że doszłoby do najbardziej komicznego rodeo w dziejach.

Co robić, Что делать? - pytał za Czernyszewskim zbrodniarz Lenin, a za nim nie przestają pytać jego przedsiębiorczy kuzyni.
Co jeszcze wepchnąć w światowy proletariat, aby nastąpił oczekiwany samozapłon?
Jak dzielić, aby rządzić?
Czy można jeszcze znaleźć coś poza skatalogowanymi już podziałami?
Owszem można: Afrykanów i ich potomków. We wszystkich odcieniach.

Podział na rasy jest tak stary jak same rasy. Istniał i będzie istniał.
Nie lubimy inności już po opuszczeniu kołyski. Brunet nie lubi ryżego, mały dużego, szczupły grubasa, zezowaty okularnika i tak w nieskończoność. Podobnie jest z narodami i cywilizacjami. Przejście od "nie lubię" do "gardzę", "nienawidzę" i "zwalczam" dokonuje się w funkcji różnych elementów, ale przyjmuje szczególnie jaskrawą formę, kiedy jedna ze stron staje się agresywna i próbuje narzucić swoją inność drugiej i w niej pasożytować.

Tak się składa, że wielkie grupy ludzi (narody, plemiona i mieszkańcy kontynentów) znacznie się od siebie różnią nie tylko wyglądem, ale również obyczajami, zwyczajami, możliwościami fizycznymi, skłonnościami, wierzeniami, pretensjami do roli narodu wybranego, etc. etc.
- Co za źródło wzajemnej inspiracji! - wrzaśnie przed kamerami Główny Srul.
- Co za wspaniałe źródło niewygasających konfliktów! - zatrze ręce ten sam Srul poza kamerami.



Wojny murzyńskie


Problemy rasowe nie ustają we wszystkich tych krajach, do których chciwość sprowadziła kiedyś niewolników na plantacje. A dzisiaj dalej: krótkowzroczność ściąga imigrantów do niskopłatnych robót, naiwność akceptuje fałszywych uchodźców politycznych, a szalbierstwo pod nazwą Wielka Podmiana Społeczeństw importuje wszystko co kolorowe.

Manipulowanie konfliktami rasowymi zaczęło się na dobre w Stanach Zjednoczonych razem z samymi konfliktami w latach 50-tych ubiegłego wieku. Problemy wybuchały i przygasały, płonęły krzyże Ku Klux Klanu, czarna Rosa Parks nie chciała ustąpić białemu miejsca w autobusie, czarni maszerowali na Waszyngton, czarny Martin Luther King wygłaszał płomienne mowy nie oszczędzał białego kapitalizmu i białej wojny w Wietnamie, przyjęła się na parę lat czarna fryzura Afro, czarni sportowcy podnosili na olimipijskim podium czarne pięści w czarnych rękawicach, amerykańscy Żydzi robili wszystko co możliwe na rzecz czarnych z nadzieją, że w nich znajdą wyborców wszystkich możliwych szczebli, a żydowski Hollywood oferował czarnym role najbardziej inteligentnych pilotów statków kosmicznych. Do dzisiaj rzadkie są seriale, gdzie w składzie każdej policyjnej ekipy nie byłoby co najmniej jednego Murzyna, a dyskryminacja pozytywna czarnych objęła cały świat, doprowadzając sytuację na uniwersytetach do śmieszności. 
Jednocześnie problemy z czarnymi jak były, tak są.

Ani mi w głowie zajmować się przyczynami tego stanu rzeczy, tym bardziej, że sam znałem co najmniej dwóch bystrych czarnoskórych. Jeden z nich jako informatyk był wręcz błyskotliwy i nie zniósłby klepania po plecach przez kogokolwiek.





Ostatnio po śmierci George'a Floyda, przeciętnego kryminalisty, potraktowanego przez policjantów z normalną jak na warunki amerykańskie surowością, rząd światowy poczuł mocny grunt pod nogami i rozpętał międzynarodową kampanię na rzecz upchnięcia czarnych w upragnionym proletariacie. Niewiarygodna jest w tej kampanii liczba użytecznych idiotów o białej skórze. Manipulowanie młodzieżą zawsze było łatwe, ale zdumiewa liczba i stopień zażartości młodych białych kobiet, dla których uczestnictwo w "wojnach murzyńskich" stało się czymś w rodzaju chorobliwej sublimacji dawnego instynktu macierzyńskiego.

Wielkie światowe oszustwo, które umownie nazwałem "wojnami murzyńskimi", ma charakter absolutnie prymitywny, ale zostało zainicjowane przez sorosowców z wielkim wyczuciem. Tak jakby świat był na nie dziwnie przygotowany i tylko czekał. Zidiocenie mas ludzkich osiągnęło stan, który wyzwala w obserwatorze myśl, że człowiek miał swoją szansę i (znowu) zawiódł. Czyli, że któregoś dnia Stwórca zechce zakończyć eksperyment. Nie bez znaczenia jest tu fakt, że człowiek zaczyna w każdej dziedzinie, a zwłaszcza w manipulacjach społecznych i naukach biologicznych sięgać łapą po owoce z "drzewa wiadomości dobrego i złego".

Oto seria sześciu fotografii ukazujących historię George'a Floyda, która w świecie ludzi roztropnych i uczciwych nie powinna nigdy zaistnieć:

























Podsumowując - przywódcy światowi klękają na 8 minut na jedno kolano, na wszelki wypadek chyląc łby przed rządem światowym, którego istnienia się domyślają. Dają tym samym bezwstydny pokaz modelowej hipokryzji. 
To samo robią demokratyczni kongresmeni (wybory prezydenckie tuż, tuż, a Murzyni głosują na Demokratów). 
Za nimi, w porządku chaotycznym, klękają koszykarze i piłkarze. 
Pomodlił się za Floyda również papież Franciszek, a T-shirty, skarpetki oraz koszulki polo, z rękawami i bez, są już są w masowej sprzedaży.



Na koniec


Na naszych oczach pokrywa się na czarno kolejna łysina w światowym proletariacie. W dotychczas śpiewanej Międzynarodówce stało "Bój to będzie ostatni". Jeśli pozwolimy rządowi światowemu wygrać, bój będzie rzeczywiście ostatni. 

Nie liczmy na toże Główny Srul i reszta rządu światowego kiedyś zniknie. 
Pozostaną oni jako stałe wyzwanie dla tych, którzy nie pójdą w ślady Judasza czy apostoła Piotra ze świątynnego dziedzińca. Miejmy nadzieję, że w tym ostatnim przypadku tak jak on zapłaczą.

Zapytałem w tytule, o co się mamy modlić w czasach zarazy.
A potem podjąłem próbę odpowiedzi. Z nadzieją, że wielu myśli podobnie.

R.