La vraie éloquence consiste à dire tout ce qu’il faut, et à ne dire que ce qu’il faut. (La Rochefoucauld)
Prawdziwa elokwencja polega na tym, żeby powiedzieć wszystko co trzeba i nie więcej niż trzeba.



29 grudnia 2015

Tak od rana płynie Sekwana (18)



Ględzenie nieodpowiedzialne, za to świątobliwe

Ajaccio, Korsyka. Jesteśmy w popularnej dzielnicy "Les Jardins de l'Empereur" (Ogrody Cesarza), w której stężenie muzułmanów już dawno przekroczyło poziom krytyczny. Jak zresztą w większości podobnych dzielnic w większych miastach Francji. Rządzą "młodzi", a najnowsza moda wymaga noszenia djellaby albo zawijania się w szmaty od stóp do głów (jilbab). Jeśli rodowity Korsykanin pozwoli sobie na niedopuszczalną prowokację w postaci uwagi, że coś mu się nie podoba, usłyszy subtelne ostrzeżenie "stul pysk, bo ci spalę samochód" (ferme ta gueule sinon je brûle ta voiture).

W czwartek, 24 grudnia, służby porządkowe i miejskie usunęły prewencyjnie 400 drewnianych palet, tonę opon i urządzenie zapalające. Mimo to wybuchły dwa pożary i zdemolowana została szkoła. Zaraz po północy pojawił się kolejny ogień, będący w istocie pułapką na strażaków i policję. Pojazd strażacki został zatrzymany przez komitet powitalny w postaci 50-60 zamaskowanych małpoludów, bombardujących czym się dało. Kiedy sikawkowi zrozumieli co było do zrozumienia i przystąpili do odwrotu, zostali zaatakowani przez dwudziestkę wojowników, uzbrojonych w żelazne drągi i kije bejsbolowe. Dwóch strażaków i policjant zostało rannych. Wszystko przy wrzaskach, których synteza sprowadza się do "Won stąd, pierdzieleni Korsykanie, my tutaj jesteśmy u siebie". Policja męczyła się z lokalnym islamem do 2:45 nad ranem, powstrzymując się taktownie od aresztowań (zapewne na rozkaz z góry).


Tym razem mieszkańcy Ajaccio nie wytrzymali. Ponieważ doszło do częściowego spalenia muzułmańskiego "miejsca kultu", wybicia kilku szyb w muzułmańskich mercedesach, nadwątlenia struktury lokalu "kebab" i okrzyków, zachęcających Arabów do pilnego opuszczenia Korsyki, zaktywizowały się środki przekazu. W tonie jednak dotąd nieznanym, prawie obiektywnym. Co nie znaczy, że wielu medialnym oficerom politycznym nie podeszły do gardła wciąż te same soki żołądkowe; powietrze jęło cuchnąć od zarzutów, że szaleje ksenofobia, zwłaszcza, że rasistowska ręka z zapałkami zwęgliła parę egzemplarzy Koranu.
Nic nowego. Na razie ok. 150 żandarmów i wyspecjalizowanych w utrzymywaniu porządku policjantów z korpusu CRS pilnuje zdrowia i cielesnej integralności muzułmanów, zagradzając drogę setkom manifestantów w stanie ekscytacji.

Bywało i bywa gorzej. Żadne oczy, nawet przez najbardziej różowe okulary, nie są zdolne dojrzeć choćby śladów harmonii między muzułmańskimi przybyszami, a chrześcijańską miejscową ludnością. Ani w Europie, ani gdzie indziej. Pisałem o tym szczegółowo w styczniowym artykule "Całowanie Koranu? Znowu? Wciąż?" oraz w 5 odcinku cyklu "Świat w 3De: Demoralizacja, Dezintegracja, Dekompozycja". Przeczyć pesymistycznym wnioskom w tej materii, to dawać dowód w najlepszym razie ślepoty i chciejstwa (wishful thinking), a w najgorszym - pragnienia destrukcji resztek cywilizacji chrześcijańskiej.

Tym bardziej zdumiewają kompletnie nieodpowiedzialne głosy hierarchii katolickiej. Nie dziwią mnie działania zwolenników Wielkiej Podmiany Społeczeństw (Le grand remplacement), zmierzających do utworzenia jednej uniwersalnej, zmetysowanej, pozbawionej korzeni ciwilizacyjnych społeczności, zarządzanej (jak chciał Coudenhove-Kalergi) przez "żydowskich socjalistów", ale na propagandę samobójstwa, uprawianą przez władze Kościoła Katolickiego, zgodzić się nie potrafię.

Do przyjmowania "uchodźców" wzywa prymas Polak
Z równym skutkiem mogłyby nasze władze duchowne namawiać kawalerów do ożenku z brzydkimi kobietami po dwóch wyrokach za zabójstwo męża. Kościół słusznie przestrzega młodych przed małżeństwami pochopnie zawieranymi, a jednocześnie namawia narody do stałego związku z ludźmi wyznającymi religię, która od kilkunastu wieków jest w nieustannej ekspansji i zdążyła zalać większość chrześcijańskich wybrzeży Morza Śródziemnego.
Pamiętajmy, że islam cierpliwy jest. Ma to na piśmie, w swojej świętej księdze. Jeśli nie może zwyciężyć zbrojnie, jest zobowiązany kontynuować podbój przy użyciu brzuchów swoich kobiet i czekać, aż nad miejscem pobytu załopoce zielony sztandar Proroka. Kiedy muzułmańska mniejszość zacznie ważyć liczebnie, użyje dla swoich celów wszystkich politycznych instrumentów demokracji. Jak to konkretnie ujął prezydent Turcji, Recep Tayyip Erdoğan, wielki przyjaciel Unii Europejskiej: "Meczety są naszymi koszarami. Minarety są naszymi bagnetami. Kopuły są naszymi hełmami. Wierni są naszymi żołnierzami."
Kto chce, niech klaszcze. Aż mu trupem zapachnie przegrzana skóra. Aż na miejsce prezydenta Dudy doczeka się prezydenta Mustafy. Z wielkim wezyrem o nazwisku Petru. Kto w taką możliwość wątpi, niech sobie przeczyta profetyczną powieść Michela Houellebecq'a "Uległość" (Soumission).



 
Miłosierdzie? Jest na nie wiele równie szlachetnych jak skutecznych sposobów. Czy nie należałoby jednak zacząć od sprawdzenia, czy i gdzie jest ono potrzebne. A potem zatrzasnąć drzwi przed milionową bandą młodych ludzi, aroganckich i gwałtownych, nie ukrywających już teraz, jeszcze w drodze do Europy, swojej pogardy wobec naszych porządków, naszego jedzenia i nas samych. Owszem, wśród "migrantów" są kobiety, dzieci i ludzie o uczciwych zamiarach - trzeba jednak pamiętać, że uczucie wdzięczności zaniknie w ich rodzinach najpóźniej w drugim pokoleniu. Jak miałoby się zresztą utrzymać, jeśli nasza historia nie jest ich historią, nasze tradycje są sprzeczne z ich tradycjami, mieszane małżeństwa są i pozostaną rzadkością, a każdy dzień będzie muzułmanom przypominał poniżający dla nich fakt, że ich świat po okresie pewnej świetności powrócił do barbarzyństwa i dzisiaj, bez przemysłu turystycznego i ropy naftowej, byłby zdany na rękodzieło, handel i bakszysz.


Pomoc ludziom, pochodzącym z cywilizacji historycznie nam wrogiej, powinna być ograniczona do dachu nad głową, pożywienia i gwarancji bezpieczeństwa. Tyle, że na miejscu, u nich. Co najwyżej w bliskich im kulturowo krajach sąsiednich. Do czasu, kiedy będą mogli wrócić do domu. 
Jesteśmy do tego zobowiązani tym bardziej, że to my sprowokowaliśmy - z mieszanką niebywałego cynizmu i rzadkiej głupoty - serię arabskich "wiosen" i to my dostarczaliśmy broni oraz politycznego wsparcia antyrządowym, nierzadko podejrzanym ugrupowaniom.

Nie wygląda na to, aby winni podpalenia Bliskiego Wschodu kiedykolwiek stanęli przed ludzką sprawiedliwością; pozostaje więc oszukanym podatnikom regulować ich długi. Co właśnie czynimy.
Tu jednak dochodzę do bardzo ważnego punktu na liście moich zarzutów pod adresem świątobliwych oratorów. Mam uszy wypełnione wezwaniami do zrobienia u mnie w domu miejsca dla moich przyszłych oprawców, ale ani razu nie usłyszałem kategorycznego Non possumus!, skierowanego do władców tego świata, winnych zaistniałej sytuacji. Z żądaniem wyjaśnień i zobowiązań na przyszłość. 
Owszem, pora na jawną ingerencję Kościoła Katolickiego w bandyckie sprawki rządów. Nawet za cenę osobistych cierpień jego dostojników, a nawet całej, skądinąd zobowiązanej do prawdy, Instytucji. Nie przyciąga się nowych członków do Kościoła i nie porywa się dotychczasowych wiernych administracją i dbaniem o stan puchowego jaśka na fotelu. Amen.



 
Jest coś w obecnym Kościele ze schyłku czasów. Co będzie jednak, jeśli cierpliwy Pan Bóg przyłoży swoim urzędnikom po upierścienionych łapach, tak łasych na godności i medale? Co będzie, jeśli uzna za nieudany kolejny (drugi po rajskim) ludzki eksperyment?
Prostując ścieżki pańskie, nie zapominajmy prostować ścieżek naszych przewodników. I módlmy się o sukces.

R.


PS
Na marginesie:
Papież Franciszek zaakceptował "najwyższe odznaczenie" Uniwersytetu Bar-Ilan z Tel Awiwu. Oklaski - oto papież, głowa Kościoła Katolickiego, następca św. Piotra, został doceniony przez izraelski uniwersytet (i zapewne uprzejmie podziękował). 
Kilka lat temu, po tym jak biskup Orszulik przyjął Order Orła Białego z rąk Bronisława Komorowskiego, nie wytrzymałem:
Raz na zawsze powinno być zakazane w Kościele Polskim i Uniwersalnym odbieranie jakichkolwiek odznaczeń, nagród Nobla, medali na wystawach psów i pokazach mody eklezjastycznej, wyróżnień ze strony fundacji (Batorego, Adenauera, Pol-Pota, Goldy Meir, Zapatero, Kuby Rozpruwacza, etc.), oficjalnych dytyrambów i certyfikatów postępowości ze strony redakcji wszelkich szmatławców i gazet, od Gazety Wyborczej przez Kynologa Polskiego po Tygodnik Powszechny, etc. etc.

Żaden duchowny nie powinien znajdować się, choćby przez pół godziny, w łapach jakiegokolwiek redaktora, prezydenta, przewodniczącego, 1-ego sekretarza Partii Chrześcijańskich Demokratów, Ugrupowania Zielono-Czerwonych Autokratów, ani nawet wielebnej Zofii Grzyb z ekipy liturgicznej przy parafii w Tulczynie.
Basta!

Jest zwierzchnik po linii kościelnej, a nad najwyższym - Pan Bóg, który da nagrodę w Niebie (albo nie da).
Minister Katarzyna Hall odznacza kardynała Nycza


 






Proszę mi nie zarzucać, że nie pełzam pod dywanem w akcie przysłaniającej rozum pokory. Nikt nie jest na co dzień nieomylny, a sumienie nakazuje mi wrzeszczeć, kiedy wierni rozłażą się po wszystkich stronach świata, trafiając równie często na pustynię, jak do ścieków pod Ministerstwem Prawdy.